niedziela, 4 kwietnia 2010

Gdzie sa moje swieta?

Otoz sprawa ma sie tak, ze ich nie ma.
Zwyczajnie. Nie ma i juz. To znaczy… one sa. Sa na przyklad w kalendarzu, sa w sklepach, sa w tv, nawet w kosciele. Ale nie ma ich tak, jak byly kiedys. Hmm… kiedys swieta to było cos. Mowie tu wylacznie o sobie, nie wiem jak inni maja. Kiedys swieta byly odswietne i swiatecze. Byly tez dniami szczegolnymi, w pewien sposob podnioslymi. Dzis takie nie sa. I to nie chodzi o to, ze komercjalizacja, ze zapracowanie, zabieganie czy zmeczenie, i takie tam.
Nie. Po prostu zuzyly sie. No... tak mi sie porobilo.
Zatem: Wesolego jajka! Alleluja!

niedziela, 14 marca 2010

Urodzinowo

Trzymajac w reku szklanke… nasunela mi sie mysl, ze jest ona jak urodziny a raczej na odwrot, ze to urodziny sa jak szklanka.
Tak jak szklanka, moze byc w polowie pelna, badz tez w polowie pusta, zalezy jak sie patrzy.
Tak i urodziny.... moga byc dniem radosnym, przypominajacym o tym, ze czlowiek wlasnie tego dnia roku przyszedl na swiat i od tej chwili raduje sie kazdym dniem, promykiem slonca, lykiem powietrza, kazdym platkiem sniegu, kropla deszczu, kazdym spadajacym z drzewa lisciem, zwiedza swiat, zawiazuje przyjaznie, odnosi sukcesy, za rok kupi nowy samochod, a za lat kilka zalozy rodzine, bedzie miec dom z ogrodkiem i bialym plotkiem, a wakacje bedzie spedzal na BoraBora.
Otoz kazdy czlowiek moze wszystko a kazdy rok jego zycia jest pelen materialnych dowodow, iz zycie jest piekne.
Natomiast z drugiej strony moze byc tak, ze kazdy kolejny rok naszego zycia, to rok, w ktorym znow cos sie nie udalo. Cos przecieklo miedzy palcami, cos waznego sie urwalo, cos znowu sie odsunelo w niewiadomym nam kierunku i nie wiadomo jak daleko, i choc tyle rzeczy poszlo dobrze, tyle udalo sie zrobic, to mimo wszystko jakos nie tak, nie tak.
Chodzi o to, zeby byc w tej pierwszej grupie ludzi.
Jesli ktos ma chec, moze mi dzis tego zyczyc.
Kochani, czujcie sie zaproszeni na wirtualnego urodzinowego szampana.
Wasze zdrowie!

piątek, 25 grudnia 2009

Swieta swieta swieta

Zycze kazdemu, aby spedzil te swieta tak jak lubi najbardziej.
Nie bede Wam zyczyla niczego wiecej, gdyz ludzie bardzo roznie przezywaja swieta. Niektorzy wcale ich nie lubia, inni zas kochaja goraczke przygotowan, sa tez i tacy, ktorzy ciagle wiaza je z narodzinami Chrystusa. Cieszmy sie wiec pieczeniem ciast, gotowaniem, ubieraniem choinki, filmem Kevin sam w domu, zakupami, prezentami (przeklenstwo i radosc jednoczesnie), koledami, pasterka w kosciele, albo swietym spokojem - czym kto woli.
Najpiekniejsza jest wolnosc osobista i milosc. Badzmy zatem wolni od wszelkiego przymusu, badzmy kochani i kochajmy, a wtedy niczego do szczescia (procz wladzy, pieniedzy, szybkich samochodow, dobrego jedzenia, ciekawej i lekkiej pracy, wycieczki na BoraBora, willi z basenem, kota i czterech psow) nam nie zabraknie :)
Merry Christmas!

piątek, 27 listopada 2009

?

Co moze czlowiek? Ktos, kto jest optymista powie, ze – wszystko. Otoz, czlowiek potrafi dokonywac cudow, potrafi zmieniac swiat, zdobywac gory nawet te najwyzsze i odkrywac lady nawet te najdalsze. Jest to oczywiscie zgodne z rzeczywistoscia, tylko z jednym zastrzezeniem, ze nie kazdy, nie zawsze i nie wszedzie. A to juz czyni niemala roznice..
Bo tak naprawde, coz my mozemy? Kazdy z nas, z osobna? Odpowiedz brzmi: -Niewiele. Mozemy robic jedynie to, na co pozwalaja nam nasze zdolnosci, nasz temperament, charakter oraz typ osobowosci. Tylko to mozemy. Jest nie tylko tak, ze szary czlowiek nie bedzie nigdy Billem Gatesem ani Chopenem, ale Bill Gates nie bedzie tez nigdy szarym czlowiekiem, bo nie jest w stanie nim byc i koniec kropka. I nie jest to niczyja zasluga ani wina, do jakiej zyciowej roli sie urodzil. Lecz my nie chcemy w to wierzyc.
Potepiamy ludzi niezaradnych, malo bystrych i dziwimy sie, dlaczego nie robia tego, co tak dla nas proste i oczywiste. A my? Dlaczego nie jestesmy milionerami? Dlatego, bo nie umiemy – to jedyna dobra odpowiedz. I nie chodzi o to, ze nie nauczono nas w szkole, albo na studiach. Nie ma takich szkol. Nie ma tez kursu na milionera, bo rzecz nie w szkole, a w charakterze. Zycie milionera, to tylko jedna z tysiecy niemozliwosci dla wiekszosci z nas. Niektorym trudno w to uwierzyc, ale dlaczego, skoro kazdy rozumie, ze nie wszyscy moga byc wirtuozami gitary elektrycznej, na przyklad? Kazdy z nas ma tysiace niemozliwosci – nie moze byc albo lekarzem, bogaczem, malarzem, muzykiem, prawnikiem, nauczycielem, zebrakiem, albo jeszcze kims tam innym.
Moi drodzy... plywamy w oceanie niemozliwosci, podswiadomie nie zauwazajac ich bezliku, co i dobrze, bo przeciez gdyby o tym stale myslec, moznaby sia zapasc w siebie z frustracji i zniechecenia. Dostrzec wszystkie swoje mozliwosci, ktorych choc mniej, to przeciez niemalo, odroznic od niemozliwosci i zrobic z nich dobry uzytek, sztuka jest bowiem wielka, i oby nam sie ona zawsze udawala.
-Po dlugiej przerwie -zycze Wam tego szczerze.

wtorek, 16 czerwca 2009

Posłusznym być…

Zawsze uważałam posłuszeństwo za dobrą cechę, którą warto posiadać… teraz już tak nie myślę.
Ludzie posiadający tę cechę są potrzebni.
To właśnie dzięki takim osobom wiele spraw idzie do przodu poprawnie i w miarę bezboleśnie.
Dzięki ich istnieniu ludzie niepokorni, twardzi i energiczni mają, kim rządzić.
Zakazy są przestrzegane. Polecenia wykonywane. Świat jest przewidywalny.
Cywilizacja nie istniałaby bez posłuszeństwa.
A jak na tym wszystkim wychodzą ci posłuszni?? Średnio na jeża.
I nie chodzi mi o to, że są wykorzystywani, czasem cynicznie, nadmiernie, choć nie ukrywam, że to też.
Bo ludzie mają w sobie tyleż dobroci, co wredoty (założenie optymistyczne, ale niech tam) i jeśli tylko spotkają posłuszną istotę, chętnie wsiądą jej na grzbiet i każą się wozić.
Bardziej chodzi mi o to, co sama sobie czyni osoba z natury posłuszna.
Wyrusza do biegu w ciężkich butach. Ogranicza się.
Brak jej tej szczypty bezczelności, która powinna się pojawiać każdego dnia.
Która szepce do ucha: nie ze mną te numery!
Brak tej rogatej duszy, która zadziera głowę wyżej i pozwala patrzeć dalej, sięgać dalej.
Pewnych rzeczy nie zrobi, bo uważa, że nie można. A jednak można.
Inni, lecz nie ona, to udowadniają.
Posłuszeństwo podporządkowuje woli innego człowieka,
ogranicza swobodę rozwoju swych pragnień i myśli, umniejsza nas.
Wobec tego, jeśli jestem posłuszna to jestem dobra dla innych, ale nie dla siebie.

poniedziałek, 8 czerwca 2009

Ślub

Kilkadziesiąt lat wstecz, zasadą było, że jeśli kobieta i mężczyzna chcą razem żyć, to muszą się pobrać. Sprawa była oczywista, innych możliwości nie przewidywano. Wszelkie związki wolne od formalności uznawano za moralnie naganne i potępiane (przynajmniej oficjalnie). Dziś tak nie jest.
Zazwyczaj bywa tak, że im jest więcej swobody, im więcej możliwości, tym więcej powstaje pytań. Jednym z nich, nieuniknionym w tym wypadku, jest pytanie o sens formalnego małżeństwa.Wiele kobiet (zauważmy: kobiet, a więc osób tradycyjnie uważanych za usilnie polujące na męża) twierdzi, że ślub do niczego nie służy, że to nieporozumienie, nic nie daje, bo przecież miłość nie trwa wiecznie a ludzie się zdradzają, oszukują, więc to wszystko fikcja, obłuda i zwyczajne zakłamanie. Czyli – bezsens.Zwolennicy związków prawnie usankcjonowanych mogliby przedłożyć argumenty praktyczne, związane ze wspólnością majątkową, dziedziczeniem czy kwestią statusu dzieci. Ale nie to, ze względu na techniczne ujęcie tych spraw, wydaje mi się warte rozważania. Chodzi mi o istotę podejmowania zobowiązań... formowania deklaracji, zawierania umów o których przecież wiadomo, że nie mogą być pewne, tak jak nic na tym świecie, prócz podatków i śmierci, pewne nie jest.
Czy wobec tego składanie przyrzeczeń jest zbyteczne? Czy życie według zasady “nie obiecuj tego, czego nikt z nas pewnym być nie może” jest wyjściem lepszym?
Pewnie ktoś pomyśli, że jestem ułomna, ulegając przywiązaniu do pozorów.. lecz uważam, że przyrzeczenia i deklaracje z natury rzeczy niepewne, mają swój sens. I dotyczy to nie tylko ślubów.
Myślę, że życie jest lepsze i piękniejsze, kiedy usłyszymy od drugiej osoby słowa typu: tylko ty, na zawsze...
Dobrze wiemy, że tak wcale nie musi być, ale czy taka obietnica złożona w najbardziej uroczystej formie, jaką znamy jest tylko nic nieznaczącym zlepkiem słów?
Czy naprawdę, w głębi duszy, w podświadomości jej nie potrzebujemy, by być w pełni szczęśliwymi?

poniedziałek, 4 maja 2009

Nasze pragnienia

Jak powinno się spełniać potrzeby bliskich nam ludzi? –Natychmiast.

To jest według mnie najlepsza odpowiedź. Natychmiast nie zawsze znaczy w danej chwili, to jest oczywiste.
Natychmiast, znaczy tak szybko, jak to tylko możliwe.
Bez niepotrzebnej zwłoki, bez ceregieli, spontanicznie, bez kalkulowania, bez wahania.
A już przede wszystkim bez bawienia się w rytuały.
Nie ma nic cudowniejszego niż czegoś zapragnąć i po prostu to dostać.
Tak zwyczajnie, od ręki, od serca, już, kiedy pragnienie jest silne, kiedy jest żywe.
Nasze tęsknoty, pragnienia bywają małe, a radość z ich spełnienia tak ogromna.
Jak radość z fiołka dostrzeżonego pełnym podziwu spojrzeniem.

Jak pozbawić pragnienia piękna spełnienia?
Wystarczy powiedzieć: jutro, za godzinę, nie dzisiaj, za tydzień.
Czas, który zabiera pragnieniom radość bywa różny.
Okazuje się, że nawet kilka sekund to za długo.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że kiedy już właściwy czas minie, nie ma sposobu by przywrócić pragnieniom ich moc.
Coś w nich ginie, jakaś istotna, chociaż malutka cząstka, i nie są już takie same jak wcześniej, nie ma w nich tego światła, tego wdzięku, które są nagrodą za spełnienie.
Stają się zwykłe, szare, na pozór takie same, lecz już jednak nie cieszą.
Ile to już pragnień umarło takim sposobem.
Ile razy zrobiliśmy to sami sobie?

Jeżeli możemy spełnić czyjeś pragnienie, nie czekajmy ani chwili, bo może być za późno.


Archiwum bloga