Kilkadziesiąt lat wstecz, zasadą było, że jeśli kobieta i mężczyzna chcą razem żyć, to muszą się pobrać. Sprawa była oczywista, innych możliwości nie przewidywano. Wszelkie związki wolne od formalności uznawano za moralnie naganne i potępiane (przynajmniej oficjalnie). Dziś tak nie jest.
Zazwyczaj bywa tak, że im jest więcej swobody, im więcej możliwości, tym więcej powstaje pytań. Jednym z nich, nieuniknionym w tym wypadku, jest pytanie o sens formalnego małżeństwa.Wiele kobiet (zauważmy: kobiet, a więc osób tradycyjnie uważanych za usilnie polujące na męża) twierdzi, że ślub do niczego nie służy, że to nieporozumienie, nic nie daje, bo przecież miłość nie trwa wiecznie a ludzie się zdradzają, oszukują, więc to wszystko fikcja, obłuda i zwyczajne zakłamanie. Czyli – bezsens.Zwolennicy związków prawnie usankcjonowanych mogliby przedłożyć argumenty praktyczne, związane ze wspólnością majątkową, dziedziczeniem czy kwestią statusu dzieci. Ale nie to, ze względu na techniczne ujęcie tych spraw, wydaje mi się warte rozważania. Chodzi mi o istotę podejmowania zobowiązań... formowania deklaracji, zawierania umów o których przecież wiadomo, że nie mogą być pewne, tak jak nic na tym świecie, prócz podatków i śmierci, pewne nie jest.
Czy wobec tego składanie przyrzeczeń jest zbyteczne? Czy życie według zasady “nie obiecuj tego, czego nikt z nas pewnym być nie może” jest wyjściem lepszym?
Pewnie ktoś pomyśli, że jestem ułomna, ulegając przywiązaniu do pozorów.. lecz uważam, że przyrzeczenia i deklaracje z natury rzeczy niepewne, mają swój sens. I dotyczy to nie tylko ślubów.
Zazwyczaj bywa tak, że im jest więcej swobody, im więcej możliwości, tym więcej powstaje pytań. Jednym z nich, nieuniknionym w tym wypadku, jest pytanie o sens formalnego małżeństwa.Wiele kobiet (zauważmy: kobiet, a więc osób tradycyjnie uważanych za usilnie polujące na męża) twierdzi, że ślub do niczego nie służy, że to nieporozumienie, nic nie daje, bo przecież miłość nie trwa wiecznie a ludzie się zdradzają, oszukują, więc to wszystko fikcja, obłuda i zwyczajne zakłamanie. Czyli – bezsens.Zwolennicy związków prawnie usankcjonowanych mogliby przedłożyć argumenty praktyczne, związane ze wspólnością majątkową, dziedziczeniem czy kwestią statusu dzieci. Ale nie to, ze względu na techniczne ujęcie tych spraw, wydaje mi się warte rozważania. Chodzi mi o istotę podejmowania zobowiązań... formowania deklaracji, zawierania umów o których przecież wiadomo, że nie mogą być pewne, tak jak nic na tym świecie, prócz podatków i śmierci, pewne nie jest.
Czy wobec tego składanie przyrzeczeń jest zbyteczne? Czy życie według zasady “nie obiecuj tego, czego nikt z nas pewnym być nie może” jest wyjściem lepszym?
Pewnie ktoś pomyśli, że jestem ułomna, ulegając przywiązaniu do pozorów.. lecz uważam, że przyrzeczenia i deklaracje z natury rzeczy niepewne, mają swój sens. I dotyczy to nie tylko ślubów.
Myślę, że życie jest lepsze i piękniejsze, kiedy usłyszymy od drugiej osoby słowa typu: tylko ty, na zawsze...
Dobrze wiemy, że tak wcale nie musi być, ale czy taka obietnica złożona w najbardziej uroczystej formie, jaką znamy jest tylko nic nieznaczącym zlepkiem słów?
Czy naprawdę, w głębi duszy, w podświadomości jej nie potrzebujemy, by być w pełni szczęśliwymi?
Dobrze wiemy, że tak wcale nie musi być, ale czy taka obietnica złożona w najbardziej uroczystej formie, jaką znamy jest tylko nic nieznaczącym zlepkiem słów?
Czy naprawdę, w głębi duszy, w podświadomości jej nie potrzebujemy, by być w pełni szczęśliwymi?
kiedyś myślałam, że potrzebujemy. ale jak tak teraz się zastanawiam, to nie jestem pewna, czy byłabym w stanie powiedzieć te sakramentalne slowa
OdpowiedzUsuń