poniedziałek, 13 kwietnia 2009

Słowo na Wielką Niedzielę

Dlaczego pieśni kościelne są tak potwornie ponure?

Nie ma w nich nic z wesołości. Tylko płaczliwe jęczenie i totalny smętek.
Zdaje się, że chrześcijaństwo jest religią miłości. Miłości bliźniego.
Gdzie jest ta miłość w pieśniach, gdzie radość z miłości? Gdzie radosna melodia? Już nie mówię, że skoczna. Mam tą świadomość, że pieśń kościelna musi się nadawać do zaśpiewania przez każdego. Ale nie oznacza to, że te dźwięki nie mógłby być radośniejsze.

Chłód i smętek to coś, co wywołuje, że obrzędy kościelne są dla mnie niestrawne. Jako dziecko wychodząc z kościoła odczuwałam radość z nowego narodzenia. Szare niebo wydawało się piękniejsze, dźwięki ulicy były jak śpiew rajskich ptaków, a trawa bardziej zielona niż przed godziną.
Do dziś nie ma dla mnie bardziej przygnębiającego środka niż dźwięki mszy nadawanej w telewizji czy radio, ze szczególnym uwzględnieniem niebiańskiego pienia chóru.
Muzyka działa na psychikę. Czy ktoś w to powątpiewa? Nie sądzę.

Raz w życiu byłam na mszy rezurekcyjnej. Nigdy więcej! Tak smutnego nabożeństwa nie widziałam, no może za wyjątkiem mszy żałobnych. Wierni byli cisi i pogrążeni w smutku, a ksiądz palnął kazanie, w którym mówił o śmierci i cierpieniu.

Z okazji Wielkiej Nocy, Alleluja!


Jaka szkoda, że nie można u nas spotkać wielebnego Jamesa Browna z Blues Brothers.

1 komentarz:

Archiwum bloga