Zawsze uważałam posłuszeństwo za dobrą cechę, którą warto posiadać… teraz już tak nie myślę.
Ludzie posiadający tę cechę są potrzebni.
To właśnie dzięki takim osobom wiele spraw idzie do przodu poprawnie i w miarę bezboleśnie.
Dzięki ich istnieniu ludzie niepokorni, twardzi i energiczni mają, kim rządzić.
Zakazy są przestrzegane. Polecenia wykonywane. Świat jest przewidywalny.
Cywilizacja nie istniałaby bez posłuszeństwa.
A jak na tym wszystkim wychodzą ci posłuszni?? Średnio na jeża.
A jak na tym wszystkim wychodzą ci posłuszni?? Średnio na jeża.
I nie chodzi mi o to, że są wykorzystywani, czasem cynicznie, nadmiernie, choć nie ukrywam, że to też.
Bo ludzie mają w sobie tyleż dobroci, co wredoty (założenie optymistyczne, ale niech tam) i jeśli tylko spotkają posłuszną istotę, chętnie wsiądą jej na grzbiet i każą się wozić.
Bardziej chodzi mi o to, co sama sobie czyni osoba z natury posłuszna.
Wyrusza do biegu w ciężkich butach. Ogranicza się.
Brak jej tej szczypty bezczelności, która powinna się pojawiać każdego dnia.
Która szepce do ucha: nie ze mną te numery!
Brak tej rogatej duszy, która zadziera głowę wyżej i pozwala patrzeć dalej, sięgać dalej.
Pewnych rzeczy nie zrobi, bo uważa, że nie można. A jednak można.
Inni, lecz nie ona, to udowadniają.
Posłuszeństwo podporządkowuje woli innego człowieka,
ogranicza swobodę rozwoju swych pragnień i myśli, umniejsza nas.
Wobec tego, jeśli jestem posłuszna to jestem dobra dla innych, ale nie dla siebie.
Wobec tego, jeśli jestem posłuszna to jestem dobra dla innych, ale nie dla siebie.